(…)
Rzeczy matki leżą w jej dawnym pokoju. Jest tu jej toaletka z lustrem, szafa ze skrzypiącymi drzwiami, a na suficie lampa, którą wybrała do tego pokoju na rok przed odejściem. Ojciec pozwolił także, by na ścianie wisiał jej obraz: kobieta na tle tapety w słoneczniki. Mówił, że to przyjemny obraz, ma ładne kolory i nie pobudza do myślenia. Ja nie oponowałam.
Kilka kartonów leży pod oknem, więc to pewnie te bibeloty i biżuteria. Dziwi mnie, że ciotka targała je taki kawał drogi pociągiem. Kiedy pochylam się nad kartonami, widzę jednak stemple pocztowe – nadała je pocztą lotniczą.
Sama nie wiem, czy je otwierać. Jakoś się boję. Dotykam mebli, fotografii ojca ze mną siedzącą mu na karku, delikatnie poruszam lustrem na toaletce. Dopiero potem klękam przy kartonach.
Na dywan wysypuję kilka listów w kopertach, wyciągam ciężką szkatułkę, pędzle i kilka zaschniętych farb olejnych. Znajduję kopertę ze zdjęciami, wiele szkiców i małych grafik. Są tam jeszcze inne drobne rzeczy: monety, pierścionki, klamry do włosów, torebki obszyte futrem, stare albumy i magazyny z reprodukcjami słynnych dzieł.
Biorę do ręki zasuszone liście i obracam pod światło. Nie chce mi się wierzyć, że matka przechowywała coś takiego. Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie, że znajdowała na ziemi liście i wkładała je do jakichś albumów – to nie w jej stylu. Sama nie wiem, co byłoby w jej stylu, ale na pewno nie to. Już prędzej uwierzę, że tego liścia podniósł z ziemi tata.
Ręcznie malowana chusta przypomina mi czas, kiedy matka musiała pracować, bo ojciec na pół roku stracił pracę i byliśmy bez pieniędzy. Całe noce malowała takie właśnie chusty. Pamiętam ją pochyloną nad nimi, senną, z chudymi palcami, które maczała w farbach, by potem rozprowadzać kolor na powierzchni materiału. Wzdychała ciężko, jakby na plecach trzymała wór z kamieniami, czasami wołała mnie, bym przytrzymała jej materiał lub przyniosła trochę wody. Malowała piękne rzeczy, na chustach powstawał świat delikatnych barw i półtonów, które zachwycały wszystkich. Ciotka kupiła od niej dwie chusty, sąsiadki dosłownie wyrywały je sobie z rąk, w sklepach płacono jej za nie wysokie stawki.
Ale matka oczywiście była niezadowolona.
Zabierała mnie wtedy wszędzie ze sobą. Trzymała moją rękę w swojej chłodnej dłoni i razem szłyśmy od sklepu do sklepu. Pamiętam, że starałam się iść tak jak ona: odginałam mocniej lewą nogę, bo ona tak robiła, stąpałam coraz lżej, coraz delikatniej, jakbym za chwilę miała unieść się w powietrze. Matka czasami zabierała mnie do kawiarni na sok albo pudding. Siadała wtedy naprzeciwko mnie przy stoliku, podpierała brodę na ręce i wpatrywała się w szybę wystawową. Ja pochłaniałam jedzenie w zupełnej ciszy.
Kiedyś na ulicy jakaś kobieta zawołała za nami:
– Ewa!
– Ela! – rozpogodziła się matka i przytrzymała mnie, bym stała grzecznie. Z rozmowy wywnioskowałam, że Ela jest malarką. Zaskoczyło mnie, jak łatwo przychodzi matce rozmowa. Jej twarz rozjaśniła się tak bardzo, że z trudem ją rozpoznawałam. Z jej ust padały imiona, nazwiska, nazwy miast. Śmiała się i wypytywała o wszystko tak, jakby sama nie miała o niczym pojęcia. Tamta kobieta też się śmiała, tyle że znała odpowiedzi na wszystkie pytania i czuła się pewniej w tej rozmowie. W jakimś momencie popatrzyła na mnie:
– Twoja córka? Już taka duża?
Matka też popatrzyła.
– Dokąd idziecie? – spytała tamta. Chciałam odpowiedzieć, że idziemy sprzedać piękne chusty, które robi moja mama, ale matka szybko wyprzedziła mnie:
– Do galerii, omówić moją wystawę.
Nic nie wiedziałam o żadnej wystawie. Matka jeszcze wtedy nie wystawiała swoich prac, raczej marzyła, by je wystawiać. Wieczorem powiedziałam tacie, że mamie szykuje się wystawa w galerii.
– Naprawdę? – spytał uradowany.
Odwróciłam się i zobaczyłam wtedy wyraz twarzy mojej matki. Była wściekła.
Teraz dotykam miękkiego materiału chusty i myślę o wyrazie jej twarzy. Kłamała. Było jej wstyd przed tamtą kobietą, że wsiąkła w rodzinę i robiła chusty na sprzedaż.
Ludzie mają różne lęki i na różne sposoby walczą z nimi. Ja całe życie bałam się samotności. Kiedy rodzice wychodzili z domu i zostawiali mnie samą, strasznie płakałam. Po powrocie zastawali mnie wyczerpaną, siną od wrzasków, bliską omdlenia.
Moja matka bała się przeciętności, trywializacji i stagnacji. Pamiętam noce, kiedy budził mnie jej głos. Siedziała przed lustrem i szeptała:
– Przeciętna, przeciętna.
Kiedyś powiedziała mi, że nie ma nic gorszego niż przeciętność i nuda.
– Przeciętność i nuda potrafią zabić. Nie wolno nigdy się na nie godzić. Nigdy.
W tamtych dniach, kiedy malowała chusty, musiała czuć się właśnie tak: przeciętna malarka prowadząca nudne, domowe życie.
Między jej rzeczami znajduję zdjęcie, którego nie pamiętam. Matka siedzi na ławce przed białą ścianą budynku. Uśmiecha się jakoś tak niepewnie, dłonie złożyła na kolanach, związała włosy w ciasnego koka. Nie wiem, kto i kiedy zrobił jej tę fotografię. Odwracam zdjęcie na drugą stronę i czytam: Sopot, 10 maja. Uświadamiam sobie, jak mało wiem o jej życiu. Nawet nie wiedziałam, że była w Sopocie.
Na dnie kartonu leżą duże owalne kolczyki.
Z każdym przedmiotem wiążą się jakieś wspomnienia. Te kolczyki pamiętam, bo mama obiecała mi, że dostanę je kiedyś od niej. Przypięła mi jeden do ucha i zaprowadziła mnie do lustra.
– Twarz należy ozdabiać – powiedziała, podnosząc mi włosy do góry, bym mogła lepiej widzieć kolczyki. – Wtedy stajesz się piękniejsza.
Nie noszę kolczyków, nie noszę żadnej biżuterii. Nie ozdabiam swojej twarzy. Czy to źle?
Na następnym zdjęciu widzę babcię, mamę taty. Obie siedzimy przed moim blokiem.
Babcia mieszkała z nami przez jeden rok. Tata ściągnął ją, prosząc, by zajęła się mną. To był gest dla matki, by ułatwić jej życie. Mogłaby wtedy więcej malować, może nawet zorganizowałaby wystawę. Babcia przyjechała, zaczęła robić obiady i bawić się ze mną. Cieszyłam się z jej obecności. W domu nareszcie były porządne posiłki, wysprzątane, ja ładnie ubrana i wszystko gotowe na czas.
Matka pozbyła się jej po roku. Wysłała ją z powrotem, twierdząc, że teraz już da sobie ze wszystkim radę sama i że bardzo jej za wszystko dziękuje.
Pół roku później już jej nie było – spakowała się i zostawiła mnie z ojcem w mieszkaniu pełnym jej obrazów.
(…)